Skąd ten bałagan z greenwashingiem?

Odejdziemy od kultury wyrzucania, zwalczymy przedwczesne starzenie się dóbr i uczynimy marketing bardziej przejrzystym. Dzięki wiarygodnym oznaczeniom i reklamom ludzie będą mogli wybierać trwalsze, naprawialne i zrównoważone produkty. Przede wszystkim firmy nie będą mogły dłużej zwodzić klientów, twierdząc np., że plastikowe butelki są neutralne dla środowiska, ponieważ gdzieś posadzono las, lub, że coś jest zrównoważone bez wytłumaczenia w jaki sposób. To wielkie zwycięstwo dla nas wszystkich –Biljana Borzan, europosłanka

17 stycznia 2024 r. Parlament Europejski przyjął Green Claims Directivedyrektywę, która ma powstrzymać greenwashing, co ja nazywam po prostu ekościemą i chronić nas przed rzekomymi ekologicznymi towarami czy usługami. Dyrektywa ma wprowadzić transparentność w bałaganie nazywanym „environmental labels”, czyli tym co wszelkiej maści firmy od góry do dołu, od lat wycierały się określając się eko, przyjazny planecie, a nade wszystko ulubionym słowem zrównoważony rozwój. Przy czym nadal robiły głównie business as usual.

O słynnej dyrektywie i jej implikacjach naczytałam się w ostatnim czasie dużo. Wszystkie teksty były pochwalne, że oto mamy wielkie, przełomowe osiągnięcie. Przekornie ostudziłabym entuzjazm. Mamy tu tylko wierzchołek góry lodowej.

Dotychczasowy model biznesowy oparty na nieustającym wzroście, na budowaniu poczucia wiecznego niezaspokojenia u klientów, na planowym postarzaniu produktów ma się dobrze. Niezrozumienie i niezdefiniowanie od samego początku czym jest zrównoważoność, po angielsku słynne słowo na S – sustainability czy wymiennie choć nie trafnie używane sustainable development ma z tym wiele wspólnego. Rynek regulują przepisy i wynikające z nich obowiązki dla przedsiębiorstw. Zastanawia mnie dlaczego tej definicji i wytycznych dla przedsiębiorstw zabrakło? I skąd się wziął ten nieszczęsny i niezrozumiały zbitek sustainable development?

Źródło angielskiego słowa sustainability to połączenie – sustain+ability czyli jak to kiedyś wytłumaczył Dariusz Duma, filozof biznesu – zdolność do trwania, czyli tworzenie trwałych produktów, które w konsekwencji prowadzą do modelu DEGROWTH, gospodarek nie wymagających wzrostu. Wogóle nie ma tam mowy o czymś takim jak development/rozwój. Ten dodatek doklejony do sustainable to wg mnie podstawa do dalszego nieograniczonego wzrostu, na którym opiera się współczesny kapitalizm i od którego nota bene nikt nie chce odchodzić. Ma to swoje korzenie jeszcze w ubiegłym wieku. Wg PWN termin zrównoważony rozwój pojawił się pierwszy raz w raporcie „Nasza wspólna przyszłość” Światowej Komisji do spraw Środowiska i Rozwoju w 1987 roku. Definiowany był już wtedy jako:

rozwój zrównoważony, ang. sustainable development, rozwój trwały, oznaczający rozwój współczesnych społeczeństw, polegający na zaspokajaniu ich potrzeb w taki sposób, aby nie zmniejszać możliwości zaspokajania potrzeb przyszłym pokoleniom (…) podmiotem tu jest człowiek, a zwłaszcza jego prawo do zdrowego i produktywnego życia w zgodzie z naturą, pomyślności globalnej zbiorowości ludzi, sprawiedliwości międzypokoleniowej, samorealizacji jednostki.

I to co wyboldowałam jest kluczowe. Reszta kłóci się ze zrównoważonością, bo wprowadza słowo rozwój, rozwój trwały. Jakbyście to zrozumieli? Że mamy stale się rozwijać, stale wzrastać? A jak wiemy zasoby mamy określone na jednej, jedynej planecie we Wszechświecie. Jak mówi Paul Polman, mój guru – There is no planet B.

W 2015r. 193 państwa członkowskie ONZ, w tym Polska, przyjęły Agendę 2030 na rzecz zrównoważonego rozwoju (znowu ten nieszczęsny rozwój), czyli dokument, w którym określono 17 głównych celów zrównoważonego rozwoju (z ang. sustainable development goals – SDG) oraz powiązanych z nimi (sic!) 169 zadań, które powinny zostać osiągnięte do 2030 r. w pięciu obszarach: ludzie, planeta, dobrobyt, pokój, partnerstwo. Znowu idealne środowisko dla ekościem, raz, że mamy wyraźnie sustainable development, a nie słowo sustainability, dwa – mnogość wytycznych, które w konsekwencji dały podłoże pod stworzenie w UE ponad 200 etykiet ekologicznych, czyli tych environmental labels”, z ktorymi ma się rozprawić dyrektywa Green Claims.

Minęło raptem 9 lat, a tyle bałaganu powstało. No to mamy dyrektywę, która ma to uporządkować, sprawić, że jako konsumenci poczujemy się niewykiwani, ale czy #stopgreenwashing powstrzyma nadprodukcję, ten trwały rozwój, business as usual, bo to on jest problemem. Dopóki tego nie zrozumiemy kolejne dyrektywy wg mnie nie pomogą.