Podczas ostatnich targów Slow Fashion przyszło mi do głowy pytanie czy przysłowiowa baldresówka to moda slow? Odpowiedź brzmi – tak, ale nie każda.
Kiedy w marcu tego roku trafiłam po raz pierwszy na targi Mody Slow, działał u mnie efekt ‚Hurrraaa’. Od 3 miesięcy prowadziłam bloga skupionego na tematach Slow i wszystkie projekty, które określane były tym angielskim przymiotnikiem wzbudzały we mnie entuzjazm. Dziś jestem mądrzejsza o 9 miesięcy zgłębiania tematu i wiem, że Slow to dużo więcej niż tailor-made, czy handmade.
Slow znaczy świadomie, uważnie, z poszanowaniem tradycji i akceptacją, że wszystko wymaga czasu, cierpliwości i środków. Ten trend na świecie ma początek w ruchu Slow Food. Wspominałam o tym we wpisie Kuchnia Slow. W założeniach Carla Petriniego, który jest ojcem ruchu Slow Food, do powyższych zasad dopisane są jeszcze odpowiedzialność, zrównoważony rozwój i harmonia z naturą. I tych ostatnich, bardzo ważnych zasad nie dostrzegam we wszystkich modowych markach, które podpinają się pod hasło Slow.
Termin Slow Fashion pojawił się dopiero w 2008 roku. Jako pierwsza użyła go Kate Fletcher, profesor na wydziale Sustainable Fashion, University of the Arts w Londynie, jak również badaczka i konsultantka ds. zrównoważonego designu i mody. Tym terminem określiła zrównoważoną modę, czyli taką, która na każdym etapie cyklu produkcji robi to w sposób zrównoważony i szanujący ekosystem. Zanim uszyje się sukienka, czy powstanie naszyjnik, potrzeba w sposób etyczny i ekologiczny wyprodukować materiały do nich. Dopiero wtedy taką modę można nazwać Slow.
Ma ona swoją cenę, ale nie jest to moda ‚śmieciowa’, szybki trend na jeden sezon. Stąd też potrzeba świadomości, że ekologiczna jakość ma swoją wartość i że moda nie musi przemijać. Dla świadomego konsumenta istotne jest, że nabyty przez niego produkt zrobił ktoś, kto otrzymał godziwą zapłatę, pracował w ludzkich warunkach i nie zatruwał przy tym środowiska, ani nie nadużywał zasobów ziemi. Wiecie pewnie, a może nie, że żyjemy tak jakbyśmy mieli półtorej planety, a nie jedną. Mówi się też, że sektor mody to drugi po ropie największy truciciel świata. Zrównoważona moda może doprowadzić do wyhamowania tych negatywnych skutków, ale musi pójść w tym kierunku cały sektor.
Kiedy kupujemy ekologiczną żywność pytamy skąd jest, czy na pewno nie ma szkodliwych składników. Coraz częściej widzę też kobiety czytające etykiety kosmetyków, albo wręcz szukające tylko kosmetyków naturalnych. W przypadku mody bardzo rzadko dostrzegam takie dociekania i poszukiwania.
W tym kontekście jesienna edycja targów Slow Fashion nie do końca mnie zachwyciła. Niewielu było wystawców, którzy mogliby powiedzieć, że są Slow według definicji Kate Fletcher. Wśród tych wyróżniających się pozytywnie na pewno mogę wymienić jednym tchem firmy kosmetyczne Hagi i Mokosh Cosmetics. Były one obecne na poprzednich targach i widać jak dużą pracę wykonały przez ostatnie pół roku. Rozwijają swoje linie kosmetyczne, budują brand zgodnie ze wszystkimi zasadami Slow.
Nowością na targach była obecność firmy Herse, o której pisałam we wpisie Moda w dobrych rękach Herse miało wyróżniające się stoisko z pięknymi jedwabnymi i wełnianymi szalami wytwarzanymi w manufakturach o wielopokoleniowej tradycji i ponadczasowych wzorach. Jak mówią właściciele marki łatwo się do nich przyzwyczaić, trudniej porzucić. I o to właśnie chodzi z tą modą slow, o nieporzucanie po jednym sezonie.
Kolejną marką, którą odkryłam na targach, jest ALICJA GETKA LAB. Jej właścicielka jest product designerem, zaprojektowała nawet samochód, ale na targach prezentowała swoje niesamowite torby i portfele właśnie pod wspomnianą marką. Alicja podkreśla, że ekologia jest dla niej bardzo ważna. Uważa, że każdy współczesny projektant powinien myśleć w kategoriach ekologicznych. Warto lepiej przyjrzeć się Alicji – więcej o niej można znaleźć w magazynie Czas na Wnętrze – Mistrzowie Designu
Kolejne stoisko, które mnie zafrapowało, pachniało na odległość i wyglądało trochę jak skrzyżowanie apteki i pracowni chemicznej, to Mo61 Perfume Lab. Można u nich skomponować unikalne, spersonalizowane perfumy z naturalnych aromatów przywiezionych z Grasse, mekki francuskich perfum. Wykwalifikowani perfumiarz po krótkim wywiadzie wiedzą jakie zapachy mogą stać się naszą kompozycją. Co niesamowite ten zapach rodzi się na naszych oczach.
Moją uwagę przyciągnęły też dwa stoiska z biżuterią, którą można komponować tak, jak nam się podoba. Jedna to Fruit Bijoux, marka, którą wcześniej odkryłam dzięki Pakamera.pl Ich ręcznie robiona biżuteria powstaje w gdańskiej pracowni i jest naprawdę wyjątkowa dzięki temu, że np. do pierścionka można samemu dobrać oczko. Drugie stoisko, CoCco Jewels, miało w ofercie wyjątkowe kolczyki wzorowane na kolekcji Tribales Diora. Co ciekawe elementy kolczyków można dobierać i mieszać między sobą. Wszystkie zrobione są z metali szlachetnych połączonych z żywicą.
Na targach były też obecne marki, na które zwróciłam uwagę przy poprzedniej edycji. Jeśli ktoś jest zainteresowany można się z nim zapoznać we wpisie Slow fashion by Slow Fix
Zdaje sobie sprawę, że nie dostrzegłam teraz wszystkich tych prawdziwie Slow, ale co rzuciło mi się w oczy to obecność wielkiej ilości odzieży szytej z tkanin dresowych, jak również poliestrowych. Ten ostatni materiał jest jednym z najgorszych jeśli chodzi o kwestie środowiskowe. Przede wszystkim do produkcji poliestru potrzebne są substancje ropopochodne. Po drugie produkcja ta konsumuje duże ilości energii, a w konsekwencji emituje znaczną ilość CO2 do atmosfery. W efekcie produkcji powstaje też dużo odpadów, które ulegają bardzo powolnemu rozkładowi. Podobnie jest z tkaniną dresową, produkowana masowo wprawdzie nie truje środowiska, aż tak jak poliester, ale wymaga zużycia wielkiej ilości wody jak również energii. Być może część z tych materiałów pochodzi z recyclingu, ale nikt się tym nie chwalił.
Reasumując, cieszę się z samej idei, którą targi Slow Fashion upowszechniają. Chciałabym jednak, aby pojawiły się też wokół tego projektu akcje dogłębniej uświadamiające nam konsumentom i producentom, czym naprawdę jest Slow Fashion.